Spostrzegawcza Czytelniczka / Czytelnik odwiedzający moją witrynkę z pewnością zauważył już dawno, że pasjonuje mnie fotografia, a portrety niewiast – w szczególności. Odkąd dostępny stał mi się, pod koniec ubiegłego stulecia, Internet, podziwianie wszelkiego rodzaju zdjęć kobiet stało się moim nawykiem, którego nie mam najmniejszego zamiaru się wyrzekać. Przez ten czas widziałem setki tysięcy (raczej miliony) zdjęć. Lepszych lub gorszych aktów, bardziej albo mniej udanych portretów płci pięknej, w pozach najróżniejszych. W skrócie – trochę się tego obejrzało.
Z czasem wykształcił się we mnie specyficzny gust, umiłowanie do pewnej estetyki, reprezentantami której okazują się być dwaj moi ulubieni fotograficy, reprezentujący pozornie skrajne dziedziny tej profesji. Zacznijmy w porządku chronologicznym.
Helmut Newton
Urodzony w 1920 roku w Berlinie, specjalizował się w fotografowaniu mody i robił to we własnym, specyficznym stylu. Preferował jeden typ urody. Jego modelki są wyniosłe, posągowe, szczupłe, wysokie, z wyraźnym makijażem, który nadawał im jednolity wizerunek – może dlatego, że Newton fotografował praktycznie wyłącznie w czerni i bieli, z zastosowaniem wysoko kontrastowych negatywów (choć zużywał jednocześnie setki kolorowych Polaroidów, które wtedy były tylko narzędziem do prób, a dziś są poszukiwane i doczekały się własnych wystaw).
Wiele jego sesji opowiada raz za razem tę samą historię, dziejącą się nad ranem w ekskluzywnym hotelu, kiedy wszystkie wielkie gwiazdy opuściły już imprezę, a między wymęczonymi – lecz wciąż nieskazitelnie pięknymi – escort girls dzieją się zwykłe rzeczy. W powietrzu można wyczuć jedyną w swoim rodzaju mieszaninę zapachów: drogich perfum, ekskluzywnych alkoholi i kubańskich cygar. Tu i ówdzie widzimy zwykły bałagan, modelki nie są już kompletnie ubrane, ale poziom stylu niezmiennie przekracza skalę. Z półmroku wybijają się, albo w nim kompletnie giną, ich doskonale umalowane twarze. Światło i cień grają tu równie ważne role, jak markowe kreacje, albo wyszukane rekwizyty.
Fotografował największe gwiazdy, nie stosując przy tym żadnej taryfy ulgowej. Te sesje miały taki sam zdecydowany wyraz i nie pozostawiały wątpliwości, kto stał za aparatem.
Albumy z jego pracami są wciąż rozchwytywane, a jego nazwisko jest nierozerwalnie związane z epoką, która odeszła. Z czasami gdy prezentowanie silnych i doskonałych kobiet w bezpruderyjny sposób nie było zamachem na niczyją godność, a wręcz przeciwnie – stanowiło formę hołdu, jaki nieustannie składa jedna płeć, tej drugiej. Bo piękno kobiet błyszczy najpełniej nie wtedy, gdy jedna z drugą Julka po wizycie u kosmetyczki zamieści focię z nowymi pazurkami albo brewkami na Insta otrzymując wiadro lajków od koleżanek, tylko wywołując zachwyt i ten błysk w oczach swojego mężczyzny. Tylko… które dziś to wiedzą?
Jan Saudek
Czeski fotografik i malarz. Tworzył w komunistycznej Czechosłowacji i bardzo szybko wypracował własny, niepodrabialny styl. Jego zainteresowania nie spotkały się z aplauzem władz ČSSR, zatem dla świętego spokoju fotografował w odosobnieniu, w obskurnej piwnicy, której ściany stanowią tło większości jego ikonicznych prac.
Jego dzieła zyskały uznanie już po upadku czeskiej komuny, w latach 90. XX wieku. Wtedy zostały “odkryty” na Zachodzie i zdobył w kręgach krytyków i kolekcjonerów fotografii pewną renomę. Nie zmieniło to jakoś od razu jego ubogiej egzystencji, lecz co najważniejsze, pozwoliło na nieskrępowaną pracę i powszechne uznanie również we własnej ojczyźnie.
Jego zdjęcia odkryłem w pięknych czasach początku polskiego Internetu, gdzie wiele interesujących treści można było sobie pobrać wykorzystując internetowe grupy dyskusyjne w systemie Usenet, które najczęściej były utrzymywane na serwerach najróżniejszych uczelni. Sam Usenet to zakątek archeo-internetu, z pewnością zupełnie nieznany zdecydowanej większości dzisiejszych jego użytkowników, niezależnie od wieku. Jednak mniej więcej 20+ lat temu, był wygodnym sposobem na propagowanie tematycznie posortowanych treści, obejmujących wszelkie, najbardziej nawet unikalne obszary ludzkich zainteresowań. W zalewie banalnych zdjęć wystylizowanych niczym pictoriale z Playboy‘a, od razu rzuciły mi się w oczy inne i zdecydowanie intrygujące swoją stylistyką, fotografie autorstwa Jana Saudka.
Nie ukrywam, że te bardzo ziarniste i niezwykle sugestywne fotogramy wywarły na mnie wielkie wrażenie. Po prostu wszystko w nich mi się spodobało: całkowicie wolne od jakichkolwiek uprzedzeń podejście do tematu, a przy tym staranne wykonanie – choć sprawiają wrażenie dzieł najniższych lotów, wręcz staroświeckiej pornografii z przełomu wieków, to ja widzę ile pracy włożono w to, żeby właśnie TAKI efekt uzyskać.
Fuzja sprzeczności
I tak splatają się dwa krańcowo odległe od siebie sposoby wykonywania tego samego zawodu. Wysokobudżetowe sesje ekskluzywnej mody, z udziałem najlepszych modelek i najsławniejszych celebrytów, wykonywane na zamówienie prestiżowych światowych magazynów Helmuta Newtona, z ręcznie kolorowanymi fotografiami zwariowanej menażerii niczym z półświatka międzywojennej Pragi, pieczołowicie tworzonymi dla własnej satysfakcji przez Jana Saudka.
Gdzieś pośrodku – między nimi, istnieje mój ideał, ulubiony styl, który starałbym się doskonalić, gdyby to było możliwe. Trochę kontrolowanego brudu, ale zawsze z zachowaniem estetycznego piękna. Dużo ziarna, półmrok, dający poczucie bezpieczeństwa i tajemnicy. Nie pokazujący wszystkiego, nawet wtedy, gdy temat jawi nam się podany wprost, bez żadnych niedomówień i zasłon.
Nie bawią mnie wymęczone fotografie wykonywane sprzętem za miliony monet, cyzelowane do upadłego, wyczyszczone z wszelkich skaz, doskonale doświetlone, zupełnie ostre i śmiertelnie nudno upozowane. O wiele ciekawszy jest szum, spontaniczność, czasem brak doskonałości, dzięki czemu powstaje zdjęcie nie podobające się może przeciętnemu widzowi. Ale to o nieprzeciętnych, chodzi mi najbardziej.
Twórzmy coś, co wybije się ponad standard. Sprawiać przyjemność widzom można tylko wtedy, gdy się go zaskakuje. A sprawianie przyjemności oznacza, że zostanie się zapamiętanym.