Jaką funkcję pełni wstyd? Jak doszliśmy do tego, że bezwiednie każdy chłopiec czy dziewczyna wie od najmłodszych lat, że ma zakrywać pewne miejsca na swoim ciele? Że narażenie osób postronnych – kogokolwiek – na widok sutka, albo tyłka może spowodować katastrofę?! Czemu to ma służyć?
W dzisiejszych brutalnych i brudnych czasach, ze społeczeństwem tak bezmózgim i prymitywnym, powinniśmy przeciwstawiać się ludzkiemu zbydlęceniu za pomocą rzeczy pięknych. Otaczać się nimi, chłonąć przyjemność, która prowadzi do oświecenia przez estetyczną rozkosz. Szkoda życia na bytowanie w wizualnej bylejakości. Niczym antyczni myśliciele, którzy głosili śmiałe i odkrywcze teorie wystawiając swoje nagie ciała na publiczny widok, powinniśmy przestać traktować najpiękniejsze i najdoskonalsze co posiadamy: własne ciało, które jest nierozłącznym elementem naszej osobowości, jako coś wstydliwego. Bo nie musimy się wstydzić tego co widoczne. Możemy czasem pragnąć ukryć nasze myśli, ale nie wymyślono jeszcze majtek zakrywających mózg. A to w głowach niektórych ludzi lęgną się pomysły, które lepiej by było, aby nigdy nie się nie uzewnętrzniały.
Jeśli wiemy już, że nie uznaję nadmiernej pruderii, możemy przejść dalej. To będzie taka dobra rada (o 'Wujku Dobra Rada’ będzie jednak innym razem), starzejącego się libertyna. Jak to zawsze jest z dobrymi radami – marne są szanse, że weźmiecie je sobie do serca. Ale pożałujecie dopiero gdy będzie za późno, niestety.
Są sprawy podstawowe, dla mnie oczywiste – nie marnuj chwil, smakuj i rozkoszuj się każdym pięknym momentem życia. Staraj się, żeby było ich jak najwięcej. Nie cofaj się, nawet jeśli czasem zrobisz coś głupiego. Nie podejmując ryzyka nie przeżyjesz najlepszych epizodów serialu zatytułowanego „Ty”. Nie będzie bowiem cienia szansy, żeby się zdarzyły. Nie żałuj sobie życiowych przypraw. Nie chcesz żeby było ono mdłe. Czasem masz ochotę na słodycz, czasem na pikantny akcent podkreślający coś naprawdę wyjątkowego. Łatwiej będzie wtedy zapamiętać co jadłeś. To będzie nawet prostsze, kiedy utrwalisz momenty w których byłeś szczęśliwy. Warto robić sobie pamiątki. To piękne móc wracać choć poprzez zdjęcia do miejsca, osób, wydarzeń, które warto pamiętać.
Warto utrwalać po prostu siebie. Dziś, w dobie wielu możliwości uzewnętrzniania się poprzez media tzw. społecznościowe wydaje się, że jest to łatwiejsze niż kiedykolwiek. Ale to złudne myślenie. Tysiące sztampowych zdjęć na insta albo fejsiku, które setka Twoich znajomych bezwiednie przewija między tysięcznym filmikiem z małym kotkiem, albo zdjęciem śmiesznego pieska, tworzy anonimową masę. Strumień, który zlewa się w jedną szarą nicość. Rozpuszczasz się w masie bzdetów. Pstrykając szybkiego selfika i wysyłając go na insta nie wzmocnisz swoich wspomnień. To nie jest miejsce, do którego chcesz wracać. Z tysiącami spamujących botów, setkami internetowych szakali wykorzystujących (pozorną) anonimowość jaką zapewnia Internet. Nie warto, nie powinieneś polegać tylko na soc-sieciach. Zresztą kto wie, jak długo jeszcze jeden, czy drugi serwis będą istnieć.
Pierwszy aparat fotograficzny dostałem w wieku 7 lat. Na pierwszą komunię. I od razu robiłem zdjęcia. W domu, w szkole, na ulicy. Szybko sam je potrafiłem wywołać, a potem robić odbitki. To była zabawa. Kiedy na horyzoncie pojawiła się cyfrowa rewolucja w fotografii, nie omieszkałem być jednym z jej pionierów. Posiadałem pierwszego smartfona Nokia z wbudowanym aparatem: model 7650. Ale tam aparat miał rozdzielczość jedynie 0,3 megapiksela. Moją pierwszą prawdziwą cyfrówką był Kodak DC3400 Zoom, posiadający przetwornik 2,1 megapikselowy. Zatem od marca 2001 roku cykam fotki bez kliszy. I mam je wszystkie w chmurze. Nawet w dwóch chmurach. Dziesiątki tysięcy zdjęć. Na całkiem wielu z nich widać wszystko – oprócz ubrań.
Spotkał mnie wyjątkowy przywilej spędzania czasu na naszym ziemskich łez padole, w towarzystwie czarującej modelki – mojej małej Kate. To jest związek długoletni, specjalny, dogłębny i jedynytaki. Tak jakoś wyszło, że na mniej więcej połowie z kilkudziesięciu tysięcy zrobionych przeze mnie zdjęć jest właśnie Ona. I wierzcie, lub nie – bardzo lubię przeglądać te moje zdjęcia. Takie sprzed roku, pięciu czy piętnastu lat. To fascynujące móc uwieczniać takie chwile. Zamrozić w jednym obrazku sytuacje, z którymi czujesz emocjonalny związek. To wpływa na codzienne relacje. Kiedy odświeżasz sobie np. wakacje w ulubionym miejscu za pomocą jednego obrazka…
Jakże łatwo wracają wspomnienia niepowtarzalnych detali: ciepła drobnego bałtyckiego piasku, żaru bijącego z bezchmurnego nieba, woni balsamu do opalania na rozgrzanej skórze. I ta lekka jodowo-sosnowo bryza, która miesza co chwilę wszystkie te zapachy, przez co w głowie następuję eksplozja endorfin i błogie uczucie zapomnienia i szczęścia.
Polecam Wam wszystkim – nigdy nie jest za późno: nie wahajcie się czy uwieczniać Ten moment, Tę chwilę. Róbcie to. Zapisujcie obraz, a będzie on nośnikiem pamięci o znacznie szerszym spektrum. Potrafi przywołać atmosferę, nastrój jaki w danym momencie Was ogarniał. Ja tak mam. Może jestem jakiś specjalny/inny… ale nie sądzę. Warto utrwalać siebie i swój świat. Swoje życie. Może to być też kluczowe kiedyś w przyszłości. Kiedy technologia da nam możliwość przeżycia dawno minionych wydarzeń i poznania ludzi, którzy odeszli wiele lat temu. Ale to już futurologia. Będzie o tym innym razem.
Na koniec pozdrowienia 🙂